środa, 15 października 2014

Mysia "jesień średniowiecza". Cz. I

  Obudziłem się ze świadomością, że czegoś brakuje. Brakowało kota. Brakowało
także Epifanii. Mojej żony. Epifania śpi ze mną, kiedy ze mną nie śpi kot. Czyli w marcu.
Jako, że jest październik, zacząłem się martwić o kota. Wypada na to, że zmartwienie zaczęło się jeszcze przed obudzeniem. I to mnie zaniepokoiło.

  Przewróciłem się na brzuch, aby  wstać prawą nogą. To nie jest zawsze dobry pomysł, bo od czasu „epizodu węgierskiego”, cierpię na meteopatyczny ból prawego palucha. Poprosiłem świadomość, aby skłoniła ośrodek ruchowy do wysiłku ten fragment kończyny. Nie bolało. To dobrze, bo jest duże prawdopodobieństwo, że nie pada. Nie padało, co nie znaczy, że warto
było zajrzeć za okno.

  Za oknem był kot, a nawet dwa. Siedziały na poręczy tarasu, ze świdrującym, po kociemu, wzrokiem utkwionym w okno mej sypialni. To był ten coroczny dzień, kiedy Albin przyprowadzał swojego najlepszego kumpla na przedzimową eksterminację polnych myszek. Tych puszystych istot,  które od tygodnia mościły się w domu i drewutni, przygotowując się do zimy. Zrozumiałem wtedy, dlaczego nie było Epifanii. Mojej żony.

  Nie wiem po co Albinowi jest potrzebne skrzyżowanie naszych spojrzeń przed pogromem gryzoni, skoro do bardziej banalnych czynności, jak zrobienie mi krwawej pręgi od nadgarstka po łokieć, jest to wręcz niewskazane. Może to szacunek do istot, które żywiły pokolenia przodków Albina? Niemniej rytuał odbywa się co roku. Rytuał Skrzyżowanych Wzroków.
Jak co roku zrobiłem dla nich minę "strasznego, kociego potwora". Oni dla mnie swoje podogonne gwiazdy. Tak się zaczęła tegoroczna, mysia "jesień średniowiecza".